Pytasz
mnie drogi Hektorze o wyższość jednej formy rozgrywek - tej uporządkowanej w
ramach ligowych potyczek nad drugą - turniejową? Przyznam się bez bicia, że nie
mam zdania w temacie, które zawody są lepsze główne ze względu na zdecydowaną
odrębność tych form gry. Przede wszystkim drużyny w zależności od potrzeb
mieszają swoim składem chcąc dostosować się do wymogów organizacyjnych stąd
raczej trudno odnościć sukcesy turniejowe do pozycji drużyny w Lidze. Bo niby
komu przypisać największe zasługi gdy drużyna turniejowa sklecona jest z
zawodników kilku drużyn? Myślę że temat porównań osiągnięć można spokojnie
pominąć a skupić się na wymogach jakie stawia przed zawodnikami turniej.
Pytasz
mnie o opinie. Nie śmiem Cię zbesztać bo serce mi rośnie, że istnieje więcej
takich zapaleńców, którzy gdy słyszą hasło siatkówka to przestawiają wszystkie
swoje receptory na odbiór sygnałów co, gdzie, kiedy, na jakich zasadach i z
niecierpliwością czekają dnia kiedy spakują ekwipunek i wyruszą na całodzienne
zmagania nie tylko z innymi zapaleńcami ale też ze sobą samym.
W
mojej krótkiej historii gry w systemie turniejowym zauważyłem pewną
prawidłowość gry mojej drużyny. W uproszczeniu można ją przedstawić w formie
zwykłej sinusoidy. Dlaczego? Już tłumaczę.
W
większości turnieje w których uczestniczyłem zaczynały się od rana w soboty.
Mieliśmy to szczęście, że z grą startowaliśmy jako jedni z pierwszych. Niby nic
wielkiego a jednak na boisku okazywało się, że nasze ciała jeszcze nie zaczęły
pracować na pełnych obrotach a w niektórych przypadkach śmiem twierdzić że
pozostawały jeszcze w objęciach Morfeusza. Cóż pierwszy set bywał z reguły
mocowaniem się z własnym spowolnieniem (być może spowodowanym zbyt obfitym
śniadaniem albo marzeniem o kawie po pierwszym meczu), brakiem dynamiki,
koordynacji czy jeszcze innych umiejętności które na większości wieczornych
spotkań siatkarskich nie stanowią żadnego problemu. Mecz jest meczem wzajemna
motywacja i pobudzanie do walki potrafią czynić cuda i tak już drugi set
potrafił zmienić się w przebudzenie mocy i oto na boisku można było oglądać
drużynę a nie sumę sześciu zaspanych nibygraczy. Zagrywka, ataki, obrona,
bloki, obrona asekuracja wszystko wychodziło a nawet jak jedno nie wychodziło
to nadrabialiśmy innym elementem. Podstawa to, że się uzupełnialiśmy, odrobina
szczęścia i kończymy piłki, które mogłyby wydawać się stracone. Ale nie dla nas
bo przez chwilę moc jest z nami. Ta moc towarzyszyła nam przez kolejny mecz aż
do drugiego seta meczu nr 3 (choć czasem już w pierwszym brakowało pary). Wtedy
po cudownej zwyżce mocy przychodziło zmęczenie, trudność z rozgrzaniem
zastanych w przerwie mieśni. Nasza walka bywała próbą dowiezienia wyniku do
końca lub też wyszarpania ostatkiem sił tych kilku punktów potrzebnych do
zwycięstwa a czasem po prostu próbą zachowania twarzy pomimo porażki. I ostatni
mecz. Tendencja spadkowa formy fizycznej i psychicznej trwała ale mimo wszystko
wychodziliśmy na boisko w pełni nastawieni że damy z siebie wszystko (choć
niewiele już zostało) i łatwo setów nie oddamy. Raz się udawało a raz nie. To
zmęczenie zawsze motywowało mnie żeby powalczyć o swoją kondycję, żeby na
następnym turnieju nie borykać się z tym problemem. Z motywacją jak to z
motywacją często jak szybko się pojawi tak szybko znika stąd scenariusz
kolejnych turniejów był podobny. Po turnieju co tu mówić obolałe mięśnie,
zmęczone kolana, schodzenie po schodach jak na szczudłach ale wewnątrz radość z
fajnie spędzonego dnia, ambitnej walki, mozolnego pokonywania kolejnych
słabości, wspólne radości i porażki a co najważniejsze ciekawe spotkania w
przerwach międzymeczowych. To ostatnie powoduje, że tak naprawdę zajęte miejsce
schodzi na drugi plan choć fajnie jest mieć poczucie, że było się częścią
zespołu i nie przeszło biernie obok tego co się działo ale miało się swój
solidny wkład w efekt końcowy.
Drogi
Hektorze fajnie że złapałeś tego wirusa o nazwie turniejowego bakcyla. Myślę że
nie pozbędziesz się go przez długi długi czas. Będzie to z korzyścią dla
siatkarskiego widowiska. Ponadto każda forma rywalizacji na boisku jest ciekawa
ale turniej daje szansę dodatkowych „potyczek słownych”, tudzież ciekawych
konwersacji w przerwach między meczami nie wspominając o wspólnym biesiadowaniu
na zakończenie.
Zastanawia
mnie jaki jest Twój inżyniersko – analityczny pogląd na te tematy. Oczywiście
znając przenikliwość Twojego spojrzenia, dogłębną analizę wznoszacą się na
coraz wyższe poziomy, obserwacje pod różnym kątem, równoległość porównań itp.
mam świadomość że tekst twój obnaży żem człek prosty ale swoje zdanie
przedstawiłem i z lekkim niepokojem a może ekscytacją będę oczekiwał Twojego
poglądu.
PS.
W temacie zawodnika, który sam nie zdobywa punktów ale swoją postawą pomaga
innym ściągając uwagę przeciwników to nic innego jak taktyka. Trzeba ją tylko
albo aż dostrzec i próbować wykorzystać.
Achilles
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz