Drogi
Hektorze!
Rzeczy
codzienne zaprzątają moją głowę w ostatnim czasie przez co odłożyłem na bok
pióro a raczej klawiaturę i zaniedbałem trochę swoją blogową aktywność oraz
Ciebie mój drogi druhu nie odpowiadając na Piętę Achillesa. Nie oznacza to
jednak, że nie miałem w pamięci skierowanej do mnie prośby o napoczęcie nowego
tematu. Troska o to byś nie usechł drogi Hektorze napędzała trybiki i zwoje
mózgowe aż iskrzyło na synapsach. Jednak zadanie, które przede mną postawiłeś
nie było łatwe i nie mam pewności czy podołałem?
Od
pewnego czasu zastanawia mnie przywoływany często w rozmowach temat zabawy na
boisku. Czy zabawa może iść w parze z rywalizacją i z walką o wynik? W którym
miejscu kończy się zabawa a zaczyna rywalizacja? Czy zabawę można zdefiniować w
sposób jednoznaczny dla wszystkich? Oraz czy ta zabawa grą ma zawsze wymiar
pozytywny?
W
zależności od przekonań mógłbym w tym miejscu usłyszeć zapewne przeróżne
odpowiedzi. I mam szczerą nadzieję, że je „usłyszę” od czytelników a z
pewnością od Ciebie Hektorze. W tych dywagacjach będę pierwszy.
Zabawa
a rywalizacja? Połączenie jak najbardziej możliwe a jak dla mnie nawet
pożądane. To co wyróżnia mecze ligowe od zwykłych cotygodniowych spotkań
siatkarskich to pewność, że każdy członek mojej drużyny da z siebie znacznie
więcej niż na treningu. A ta swiadomość działa jak narkotyk, nakręca do walki,
motywuje do gry i nie pozwala odpuszczać piłek, bo przecież chwilę wcześniej
ktoś powalczył o nią to ja też dam radę. Udane zagrania są jak woda na młyn do
dalszej gry. Świadomość, że wykrzesało się z siebie więcej daje satysfakcję, zmęczone
mięśnie i przyspieszony oddech są fizycznym i namacalnym dowodem zaangażowania
w grę a chemia wysiłku fizycznego wyzwala endorfiny hormony szczęścia, które
poprawiają nastrój. Osobiście taką zabawę na boisku cenię najbardziej bez
względu na wynik. Troszkę gorzej sytuacja wygląda gdy mimo starań gra się nie
klei - wtedy frajda jest mniejsza.
Osiągając
już stan upojenia przyjemnością płynącą z takiej zabawy dokładamy rywalizację.
Czyli twarzą w twarz z adrenaliną i testosteronem. Co wtedy? Wielka niewiadoma
i masa możliwośći. Jeśli jednak pamiętamy, że przyświeca nam idea zabawy i
sportowej rywalizacji to choćby na meczu było goręco pod siatką (oczywiście w
granicach zdrowego rozsądku) to schodząc z boiska potrafimy nadal być dobrymi
znajomymi. W takim układzie sytuacja jest pod kontrolą i przeradza się w to co
nazywamy zdrową sportową rywalizacją. Emocje boiskowe to specyficzna mieszanka
nad którą trzeba zapanować. W przeciwnym wypadku o zabawie nie ma mowy.
Jeśli
wszyscy zawodnicy w podobny sposób podchodzą do meczu można się bawić. Fajnie
gdy znajdą się gracze, którzy zmotywują resztę drużyny do gry, porwą ich do
większego zaangażowania. Gorzej niestety gdy zabawa na boisku przeradza się w
brak gry. To jest najczęstszy minus poza ligowych treningów.
Mam
świadomość że każdy postrzega dobrą zabawę na boisku w inny sposób. Dla mnie
dobra zabawa musi być połączona z walką i rywalizacją i najlepiej z solidnym
zmęczeniem.
Abstrahując
od poruszonego tematu drogi Hektorze i w oczekiwaniu na Twoją opinię mam zamiar
w najbliższych dniach przedstawić kolejnego bohatera ligowych zmagań. Wystawiając
na próbę jasność i przenikliwość Twojego umysłu zastanawiam się czy pokusisz
się o próbę wskazania zespołu z którego pochodzi ów bohater? Dla ułatwienia
powiem, że będzie ich dwóch z dwóch różnych zespołów ale wystarczy, że wskażesz
jeden.Czy podejmujesz wyzwanie?
Achilles
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz