poniedziałek, 4 lipca 2016

Historie butem pisane część II

Każdy kto choć chwilę śledzi co słychać w wielkim świecie siatkówki (choć w tym momencie chodzi o tą dłuższą chwilę) wie że pięć, dziesięć lat temu praktycznie wszyscy zawodowi gracze mieli na nogach buty ASICS lub MIZUNO. Jeśli zawodnik miał na nogach buty innego producenta to z góry wiadomo było że to jest jakiś przebieraniec i nikt nie traktował go poważnie.

Bardzo, bardzo rzadko można było zobaczyć ligowego, czy reprezentacyjnego gracza w butach innego producenta. Dlaczego to Japończycy zdominowali ten rynek? Nie mam zielonego pojęcia, ale pewnie głównie dlatego że byli w tym dobrzy – zresztą nadal są (i to nawet ponoć bardzo dobrzy)!!! Tylu zawodowców przecież nie może się mylić…

Od tego czasu jednak sporo się zmieniło w tym temacie. Oczywiście wielcy producenci nie zmienili swojej polityki i NIKE nadal nie ma w ogóle nic w tym temacie do zaoferowania, a ADIDAS praktycznie pozostał przy jednym modelu. Tyle że okazało się, że buty dedykowane do innych dyscyplin świetnie sprawdzają się w grze w siatkówkę. Tak więc obecnie na boiskach siatkarze pokazują raz za razem nowe modele wszystkich możliwych producentów obuwia. 

O moich doświadczeniach ASICS było ostatnio, dziś więc o moich doświadczeniach z drugim największym producentem butów dedykowanych do siatkówki – MIZUNO.




Buty MIZUNO TORNADO 9 w wersji z niską cholewką nabyłem w maju 2015 i wydawało mi się, że będą to moje podstawowe buty do gry w sezonie 2015/2016. Zapłaciłem za nie 405 zł, czyli co by nie powiedzieć sporo. Po cenie można by myśleć że zakupiłem mercedesa wśród obuwia siatkarskiego. Czyli w małym pudełku taka moc, że musi się poczuć różnicę już przy ich zakładaniu
.
Rzeczywistość była jednak zupełnie inna. Okazały się że po założeniu poczułem się jak w drewniakach a wnętrze buta kompletnie nie pasuje do mojej stopy !!! Grałem w nich raz. Drugie podejście zakończyło się zaś tylko na zawiązaniu sznurowadeł. Okazało się bowiem że na hali w Wiśniowej kompletnie nie da się w nich grać. Ślizgają się jak łyżwy na lodowisku. Wędrowanie zaś po każdej akcji na mokrą szmatę to jednak spory dyskomfort i łatwiej było mi zmienić buty na inne niż odwiedzać co chwilę kawałek mokrego materiału.

Po dwóch godzinach w MIZUNO jedyne co mogę o tych butach powiedzieć to że nie są dla mnie. Dodatkowo przełożyło się to na to że „wyleczyłem” się z MIZUNO na zawsze. Tak już mam. Jestem za stary by poszukiwać idealnie dla mnie pasującego modelu ( a jest ich naprawdę wiele) MIZUNO. Jest tyle innych świetnych butów od innych producentów w których czuje się świetnie, że spokojnie mogę o tej japońskiej firmie zapomnieć.


Jak teraz patrzę na te buty to pierwsze z czym mi się kojarzą to bardzo dziwne ułożenie nogi w bucie. Dla mnie kompletnie nienaturalne i niespotykane w innych butach. Oczywiście ktoś powie że noga musi się przyzwyczaić do nowego buta i pewnie ma tu racje. Pewnie też gdybym zaczął używać MIZUNO w młodości, a nie na starość, to poczułbym tą moc. Ja jednak nie widzę żadnego powodu by taki proces eksperymentów przechodzić obecnie. Mam inne buty gdzie nie mam takiego problemu więc proces ten sobie odpuszczam.

Biorę też pod uwagę że mogę na tym stracić. Buty mogą mieć to „COŚ”, co przekłada się na większą efektowność gry. Co by nie mówić jest to przecież najbardziej popularna marka obuwia w siatkówce. Zarówno kobiecej i męskiej. Tylu siatkarzy nie może się przecież mylić !!! Jednak jak już zaznaczyłem: mnie to nie rusza. Zostaję przy swoim zdaniu i innych MIZUNO nie mam w planie zakupowym.

Co dodatkowo składa się na moje zniechęcenie ? Przede wszystkim dyskomfort. Buty cały czas mi przeszkadzały. Najgorsze jest to odczucie, że jedna noga ułożona jest inaczej niż druga. Cały czas nie dawały o sobie zapomnieć i gra w nich była bardzo męcząca. Oczywiście buty mają w sobie dziesiątki różnych systemów wspomagających grę, model ten jest przecież jednym z najbardziej zaawansowanym technologicznie produktów, tyle że ja nie umiem tego odpalić. Żadnego magicznego guziczka nie znalazłem, na głos tez nie reagują (może trzeba po japońsku ?).

Mam więc buty za 405 zł w których nie da się nawet wyjść na ulice…

Są za to zdecydowanie najlżejszymi butami jakie mam. Od omawianych wcześniej ASICS ważą mniej o prawie 15%. To na pewno duży ich plus. Maja też podeszwę zapewniającą wielokierunkową przyczepność do podłoża, tyle że w moim przypadku nie udało mi się tego przetestować. Więc w założeniu powinny być idealne dla graczy walczących o każdą piłkę, nawet tą co już ląduje w piątym rzędzie trybun.



Oczywiście od razu ciśnie się do gardła: „widziały gały co brały”. Zgadza się. Ale z racji tego, że jestem wyjątkowo leniwy przy zakupie obuwia, nabyłem te buty (jak zresztą wszystkie inne które mam) przez Internet. Metoda robienia w taki sposób zakupów jest świetnym rozwiązaniem jeśli kupuje się sprawdzone modele i jest się pewnym numeracji. Ja od lat kupuje buty w odniesieniu do podawanej długości w centymetrach oraz numeracji obowiązującej w USA. Najczęściej okazuje się to być skutecznym rozwiązaniem. Jednak w  przypadku tych butów okazało się że numeracja nijak się ma do rzeczywistości. Buty są po prostu za duże (chyba że MIZUNO tak ma; albo siatkarze tak mają że but musi być większy?). Niby niewiele, ale już na samym starcia przekłada się to na kłopoty związane z doborem odpowiednich skarpet, sposobu wiązania i tylko potęguje moje negatywne emocje.

Kończąc:

Dla tych co chcą przesiąść się na MIZUNO zdecydowanie polecam najpierw dokładne przymiarki, a później zakupy. Może się okazać to bardzo przydatne. Moje doświadczenia w tym temacie znacie…


Dla tych co chcą spróbować innych butów niż MIZUNO zdecydowanie polecam taki ruch. Naprawdę but butowi nie jest równy i może się okazać że znajdziemy dla siebie zdecydowanie lepsze rozwiązanie niż dotychczasowe…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz