Ech ten upał. No może troszkę przesadziłem z tym gorrrącym wstępem, bo jak jest na zewnątrz każdy widzi, a nasza strefa klimatyczna delikatnie mówiąc nie rozpieszcza miłośników słonecznych kąpieli permanentnym słońcem.
Piszesz mi
Achillesie że Twe doznania siatkarskie nabyte podczas gier turniejowych oraz te
z potyczek ligowych skłaniają Cie ku następującemu stwierdzeniu: Liga jest
takim kolektywnym przedstawieniem drużyny jako całości, gdzie wynik buduje się
poprzez zgranie, poparte indywidualnymi umiejętnościami, a turnieje to doskonała forma spędzenia
wolnego czasu wśród braci siatkarskiej, gdzie trudno być pewnym wyniku z powodu
przypadkowości występujących w drużynie w danym turnieju graczy, dyspozycji
dnia i zgraniu wszystkich osobników, które następuje z czasem w końcowej już
niestety fazie turnieju. Trafnie rozgryzłem Twój wywód?
Faktycznie coś w tym jest. Skoro jednak już poprosiłeś mnie o moje
rozbudowane zdanie na ten temat, to oczywiście jako żem człek spolegliwy, z
natury skory do współpracy i chętny do przedkładania swych racji lub nie racji,
odpowiem w dwa słowy.
Temat ten jest dość, wbrew pozorom, złożony. Faktycznie rozgrywki ligowe
w swej uporządkowanej formie jednolitej i niezmiennej w ciągu sezonu stanowią
pewien proces weryfikacji drużyn w perspektywie czasu, pod kątem zgrania
poszczególnych zawodników, trwałości więzi ludzkich, mobilności poszczególnych
osób, stabilności formy drużyny jako całości. Ta forma rywalizacji sportowej
pozwala na wydobycie z rzeszy drużyn tej, która w przekroju danego sezonu jest
najrówniej grającą i prezentującą poziom, który w przekroju sezonu pozwala na
zdobycie największej liczby punktów, więc jak najbardziej ma tu znaczenie
zgranie drużyny, umiejętności poszczególnych zawodników, ich
dyspozycyjność, zaangażowanie, oraz
wartościowa ławka rezerwowych. W przeciągu sezonu zdarzają się chwile lepsze i
gorsze, ale ten kto w ciągu rozgrywek ma tych gorszych momentów najmniej oraz
wartościowy zespół pod kątem technicznym, taktycznym jak i nazwijmy to społecznym,
ten wygrywa. Wydaje mi się że właśnie w ten sposób 40-latki z Wiśniowej zdominowały
nasze rozgrywki w ciągu minionych sezonów, a i dlatego właśnie min. Buzdygany czy Czwartki zaczynają im deptać po piętach, gdyż jako zespoły już wykazują oprócz walorów technicznych, którym dysponują poszczególni zawodnicy,
również zgranie (taktycznie zaplanowane i powtarzalne pewne rozwiązania
sytuacji boiskowych) i to coś co można nazwać "Team Spirit". Powiem
Ci więcej mój przesympatyczny wirtualny adwersarzu, że pisząc sam o Twych perturbacjach
turniejowych, potwierdzasz niejako to, że długofalowe granie Ligą zwane jest
tym, co pozwala zaistnieć i pokazać się danym graczom w kolektywie, a
nie jako zebrana garść ludzisków umiejących co nieco odbijać. Dlatego właśnie
patrząc na siatkówkę jako sport drużynowy w tej formie rozgrywek (czyli w
Lidze) upatruję tą, którą stanowi meritum gry drużynowej, a jej zwieńczenie w
formie tabeli odzwierciedla stan faktyczny danego zespołu - podkreślam słowo zespół.
Turnieje, te w wydaniu oczywiście nam dostępnym z racji ograniczeń
kilometrowych, towarzyskich i umiejętnościowych, to coś zupełnie innego. Tam spotykają się
persony w pewnym jednokrotnym celu, aby spotkać się wspólnie pod pretekstem
grania i jak Bóg da to coś przy okazji wygrać (już stopuję Twe zapędy negowania
- wiem, że nie jest takie podejście regułą, ale o tym za chwilkę). Rzeczą jest oczywistą, że turniej turniejowi
nierówny. Ale rozpatrzmy przypadki z naszego podwórka. W większości przypadków
są to turnieje mieszane (damsko-męskie) +35. Składy poszczególnych drużyn (bo Ameryki nie
odkryje jak obwieszczę, że w kółko biorą w nim udział praktycznie te same
drużyny - z nazwy te same rzecz jasna) na tych zawodach są co turniej inne, za
wyjątkiem drużyny 40-latków i może kolegów z KBSu. I kto wygrywa te potyczki?
Oczywiście 40-latki w większości przypadków. Dlaczegóż to dlaczegóż spytasz mnie
z udawaną zdziwienie miną nastolatka, którego nauczyciel złapał bez zadania
domowego? Jako dobroduszny belfer wyjaśniam. Analizując składy drużyn z takich turniejowych
potyczek można by rzec, że przecież osobnicy w nich są, choć każdy z innej
parafii (tj. drużyny ligowej), to jednak niezłymi grajkami, a Wiśniowa wygrywa
tak czy tak w 90% przypadków. Dlaczego tak się dzieje? Bo właśnie 40-latki grają
prawie zawsze tym samym zgranym i znającym się jak (tu Teresko, Kasiu i Elu
wybaczcie porównanie) łyse konie zespołem, którym to reszta drużyn staje się czasami dopiero pod koniec turnieju (jak ich wcześniej nerwy nie
zjedzą i zniechęcenie nie dopadnie - przypomnijmy sobie wszyscy znamienny tekst z pewnie drugiego czy trzeciego seta jakiegokolwiek meczu - "to
bronimy środkiem czy skrzydłami?"). Drużyny, w których występuje choć troszkę
zgrania mają przewagę nad pozostałymi już na starcie, a zgrywanie się w trakcie turnieju skutkuje graniem o pietruszkę często już po pierwszym meczu. Naturalnie
nie jest to reguła, ale ... . Taka turniejowa rywalizacja oczywiście wyłania
najlepszą drużynę danego dnia, ale ten wynik jest częstokroć właśnie obarczony piętnem
braku zgrania, braku zaangażowania pojedynczych osobników i braku zrozumienia w
zespołach, które by pewnie tym samym składem grając po raz piętnasty zlały każdego
i wszędzie. Turniej więc taki np. kilku meczowy, nie pozwala zaistnieć w stworzonych
okazjonalnie drużynach nawet namiastce taktyki, a o wygranej decyduje tu dyspozycja
i umiejętności poszczególnych graczy. Ale taki turniej ma oczywiście wiele
zalet. Jedną z nich jest to, że trafia się raz na jakiś czas zlepek ludzi,
którym w danym dniu wychodzi wszystko i potrafią ograć nawet zgraną drużynę. Idąc
dalej. Na takim turnieju spotykają się ludzie z tą sama pasją, którzy oprócz samego
grania, czasami więcej energii i samych siebie dają podczas biesiad i gawęd
przy stolikowych. Takie wyrwanie się z cyklu meczy Ligowych jest fajna
odskocznią od codzienności, a i podpatrzeć można czasami co nieco u innych (na
boisku rzecz jasna). Krótko mówiąc, fajnie jest na turniejach, pomimo tego, że
powroty w glorii zwycięzców należą do rzadkości, a ponadto w domu napotkać można
w progu twarz nie wykazującą zrozumienia dla pasji człeka, który zmagał się z
przeciwnikami i samym sobą przez całą sobotę i guzik z tego ma, a jeszcze napotyka pretensje, że trawa w
ogrodzie dalej nie wykoszona. Jak żyć panie Premierze, jak żyć?!
Podsumowując me skromne w dwa słowy ujęte treści.
Z czysto siatkarskiego punktu widzenia Liga daje obraz drużyny ukształtowanej w perspektywie czasu, więc miejsce jej w tabeli po serii gier, jest tą wypadkową różnych czynników, która odzwierciedla faktycznie to, na co dany zespół ludzi stać w stworzymym przez nich kolektywie. Turniej natomiast pozwala zaistnieć wynikowo skonfigurowanemu z ludzi zespołowi, jeżeli się okaże, że taka sama przypadkowość konfiguracji jest po drugiej stronie siatki, lub zebraliśmy ludzi, którym pomimo braku zgrania wszystko w danym dniu wychodzi.
Z ogólnie towarzyskiego natomiast punktu widzenia i krótko trwałych
konsekwencji czynów, to turniej bije na głowę Ligę. Spotykamy w jednym miejscu
zmasowany nalot różnych zapaleńców, a wynik choćby i niekorzystny nie ma
konsekwencji w dłuższej perspektywie i po jednym wypadku przy pracy, możemy w
kolejną sobotę wstać i z pieśnią zwycięstwa na ustach wyruszyć z domu z hasłem:
trawa może poczekać kochanie, pędzę po medal na turniej i będę wieczorem.
Powiedz mi natenczas więc, czy prawdę to Ci ja napisałem, czym bajdurzył niemiłosiernie bez składu i ładu Achillesie?
Hektor
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz