środa, 20 lipca 2016

Pięta Achillesa

Ech ten upał. No może troszkę przesadziłem z tym gorrrącym wstępem, bo jak jest na zewnątrz każdy widzi, a nasza strefa klimatyczna delikatnie mówiąc nie rozpieszcza miłośników słonecznych kąpieli permanentnym słońcem. 

Piszesz mi Achillesie że Twe doznania siatkarskie nabyte podczas gier turniejowych oraz te z potyczek ligowych skłaniają Cie ku następującemu stwierdzeniu: Liga jest takim kolektywnym przedstawieniem drużyny jako całości, gdzie wynik buduje się poprzez zgranie, poparte indywidualnymi umiejętnościami,  a turnieje to doskonała forma spędzenia wolnego czasu wśród braci siatkarskiej, gdzie trudno być pewnym wyniku z powodu przypadkowości występujących w drużynie w danym turnieju graczy, dyspozycji dnia i zgraniu wszystkich osobników, które następuje z czasem w końcowej już niestety fazie turnieju. Trafnie rozgryzłem Twój wywód?

Faktycznie coś w tym jest. Skoro jednak już poprosiłeś mnie o moje rozbudowane zdanie na ten temat, to oczywiście jako żem człek spolegliwy, z natury skory do współpracy i chętny do przedkładania swych racji lub nie racji, odpowiem w dwa słowy.

Temat ten jest dość, wbrew pozorom, złożony. Faktycznie rozgrywki ligowe w swej uporządkowanej formie jednolitej i niezmiennej w ciągu sezonu stanowią pewien proces weryfikacji drużyn w perspektywie czasu, pod kątem zgrania poszczególnych zawodników, trwałości więzi ludzkich, mobilności poszczególnych osób, stabilności formy drużyny jako całości. Ta forma rywalizacji sportowej pozwala na wydobycie z rzeszy drużyn tej, która w przekroju danego sezonu jest najrówniej grającą i prezentującą poziom, który w przekroju sezonu pozwala na zdobycie największej liczby punktów, więc jak najbardziej ma tu znaczenie zgranie drużyny, umiejętności poszczególnych zawodników, ich dyspozycyjność,  zaangażowanie, oraz wartościowa ławka rezerwowych. W przeciągu sezonu zdarzają się chwile lepsze i gorsze, ale ten kto w ciągu rozgrywek ma tych gorszych momentów najmniej oraz wartościowy zespół pod kątem technicznym, taktycznym jak i nazwijmy to społecznym, ten wygrywa. Wydaje mi się że właśnie w ten sposób 40-latki z Wiśniowej zdominowały nasze rozgrywki w ciągu minionych sezonów, a i dlatego właśnie min. Buzdygany czy Czwartki zaczynają im deptać po piętach, gdyż jako zespoły już wykazują oprócz walorów technicznych, którym dysponują poszczególni zawodnicy, również zgranie (taktycznie zaplanowane i powtarzalne pewne rozwiązania sytuacji boiskowych) i to coś co można nazwać "Team Spirit". Powiem Ci więcej mój przesympatyczny wirtualny adwersarzu, że  pisząc sam o Twych perturbacjach turniejowych, potwierdzasz niejako to, że długofalowe granie Ligą zwane jest tym, co pozwala zaistnieć i pokazać się danym graczom w kolektywie, a nie jako zebrana garść ludzisków umiejących co nieco odbijać. Dlatego właśnie patrząc na siatkówkę jako sport drużynowy w tej formie rozgrywek (czyli w Lidze) upatruję tą, którą stanowi meritum gry drużynowej, a jej zwieńczenie w formie tabeli odzwierciedla stan faktyczny danego zespołu - podkreślam słowo zespół.

Turnieje, te w wydaniu oczywiście nam dostępnym z racji ograniczeń kilometrowych, towarzyskich i umiejętnościowych,  to coś zupełnie innego. Tam spotykają się persony w pewnym jednokrotnym celu, aby spotkać się wspólnie pod pretekstem grania i jak Bóg da to coś przy okazji wygrać (już stopuję Twe zapędy negowania - wiem, że nie jest takie podejście regułą, ale o tym za chwilkę).  Rzeczą jest oczywistą, że turniej turniejowi nierówny. Ale rozpatrzmy przypadki z naszego podwórka. W większości przypadków są to turnieje mieszane (damsko-męskie) +35. Składy poszczególnych drużyn (bo Ameryki nie odkryje jak obwieszczę, że w kółko biorą w nim udział praktycznie te same drużyny - z nazwy te same rzecz jasna) na tych zawodach są co turniej inne, za wyjątkiem drużyny 40-latków i może kolegów z KBSu. I kto wygrywa te potyczki? Oczywiście 40-latki w większości przypadków. Dlaczegóż to dlaczegóż spytasz mnie z udawaną zdziwienie miną nastolatka, którego nauczyciel złapał bez zadania domowego? Jako dobroduszny belfer wyjaśniam. Analizując składy drużyn z takich turniejowych potyczek można by rzec, że przecież osobnicy w nich są, choć każdy z innej parafii (tj. drużyny ligowej), to jednak niezłymi grajkami, a Wiśniowa wygrywa tak czy tak w 90% przypadków. Dlaczego tak się dzieje? Bo właśnie 40-latki grają prawie zawsze tym samym zgranym i znającym się jak (tu Teresko, Kasiu i Elu wybaczcie porównanie) łyse konie zespołem, którym to reszta drużyn staje się czasami dopiero pod koniec turnieju (jak ich wcześniej nerwy nie zjedzą i zniechęcenie nie dopadnie - przypomnijmy sobie wszyscy znamienny tekst  z pewnie drugiego czy trzeciego seta jakiegokolwiek meczu - "to bronimy środkiem czy skrzydłami?"). Drużyny, w których występuje choć troszkę zgrania mają przewagę nad pozostałymi już na starcie, a zgrywanie się w trakcie turnieju skutkuje graniem o pietruszkę często już po pierwszym meczu. Naturalnie nie jest to reguła, ale ... . Taka turniejowa rywalizacja oczywiście wyłania najlepszą drużynę danego dnia, ale ten wynik jest częstokroć właśnie obarczony piętnem braku zgrania, braku zaangażowania pojedynczych osobników i braku zrozumienia w zespołach, które by pewnie tym samym składem grając po raz piętnasty zlały każdego i wszędzie. Turniej więc taki np. kilku meczowy, nie pozwala zaistnieć w stworzonych okazjonalnie drużynach nawet namiastce taktyki, a o wygranej decyduje tu dyspozycja i umiejętności poszczególnych graczy. Ale taki turniej ma oczywiście wiele zalet. Jedną z nich jest to, że trafia się raz na jakiś czas zlepek ludzi, którym w danym dniu wychodzi wszystko i potrafią ograć nawet zgraną drużynę. Idąc dalej. Na takim turnieju spotykają się ludzie z tą sama pasją, którzy oprócz samego grania, czasami więcej energii i samych siebie dają podczas biesiad i gawęd przy stolikowych. Takie wyrwanie się z cyklu meczy Ligowych jest fajna odskocznią od codzienności, a i podpatrzeć można czasami co nieco u innych (na boisku rzecz jasna). Krótko mówiąc, fajnie jest na turniejach, pomimo tego, że powroty w glorii zwycięzców należą do rzadkości, a ponadto w domu napotkać można w progu twarz nie wykazującą zrozumienia dla pasji człeka, który zmagał się z przeciwnikami i samym sobą przez całą sobotę i guzik z tego ma, a jeszcze napotyka pretensje, że trawa w ogrodzie dalej nie wykoszona. Jak żyć panie Premierze, jak żyć?!

Podsumowując me skromne w dwa słowy ujęte treści.

Z czysto siatkarskiego punktu widzenia Liga daje obraz drużyny ukształtowanej w perspektywie czasu, więc miejsce jej w tabeli po serii gier, jest tą wypadkową różnych czynników, która odzwierciedla faktycznie to, na co dany zespół ludzi stać w stworzymym przez nich kolektywie. Turniej natomiast pozwala zaistnieć wynikowo skonfigurowanemu z ludzi zespołowi, jeżeli się okaże, że taka sama przypadkowość konfiguracji jest po drugiej stronie siatki, lub zebraliśmy ludzi, którym pomimo braku zgrania wszystko w danym dniu wychodzi.


Z ogólnie towarzyskiego natomiast punktu widzenia i krótko trwałych konsekwencji czynów, to turniej bije na głowę Ligę. Spotykamy w jednym miejscu zmasowany nalot różnych zapaleńców, a wynik choćby i niekorzystny nie ma konsekwencji w dłuższej perspektywie i po jednym wypadku przy pracy, możemy w kolejną sobotę wstać i z pieśnią zwycięstwa na ustach wyruszyć z domu z hasłem: trawa może poczekać kochanie, pędzę po medal na turniej i będę wieczorem. 


Powiedz mi natenczas więc, czy prawdę to Ci ja napisałem, czym bajdurzył niemiłosiernie bez składu i ładu Achillesie? 

Hektor

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz